PL EN O nas Facebook Twitter G+ RSS e-mail

palimpsest nr 8
ONLINE PDF
EPUB MOBI




















9 stycznia 2015

Bach (only?) for my baby


Nikogo tu nie zapraszam
Z nikim się nie dzielę
(Harfa daje radę)

Już po przeczytaniu pierwszych utworów Bach for my baby Justyny Bargielskiej narastało we mnie poczucie wyobcowania, które towarzyszyło mi właściwie już do końca lektury tomiku. Autorka stawia czytelnika w bardzo niekomfortowej sytuacji. Gdy czytamy te wiersze, przekraczamy granice intymności. Czujemy się tak, jakbyśmy przez przypadek wkroczyli w sam środek dialogu kochanków. Nie znając wątku rozmowy, wymienianych postaci, nie znając szyfru do dialogu, z którego, w przestrzeni utworów, słyszymy tylko jedną ze stron – jesteśmy intruzami w świecie dobrych znajomych. Można odnieść wrażenie, że Bargielska chce powiedzieć: „to nie są wiersze dla Ciebie czytelniku i jest mi wszystko jedno, ale jeśli już chcesz, zostań”. Wydaje mi się, że za takie odczucia w dużej mierze odpowiedzialna jest niezwykła precyzja utworów. Zamiast jednak ułatwiać komunikację i zrozumienie – utrudnia to odbiór poezji. Trudno jest z Innego stać się Swoim w przestrzeni Bach for my baby i tym samym „przyswoić” utwory, które są w prawdzie bardzo „moje”, ale jedynie z perspektywy autorki.

Justyna Bargielska, Bach for my baby,
Wrocław: Biuro Literackie, 2012.


Ja sama
To, co zwróciło moją uwagę podczas czytania Bach for my baby, to właśnie wyrazistość JA.  JA, które odczuwa potrzebę, no właśnie czego, wolności? Suwerenności? JA, które chce udowodnić, że samo sobie doskonale poradzi –  JA, które musi wszystko samo: „sama sprowadziłam na siebie to nieszczęście” (Grecjo, upadaj, s.11), „nikogo tu nie zapraszam, z nikim się nią nie dzielę” (Harfa daje radę, s.10), jak i najbardziej znamienny w tym aspekcie wiersz – O tej porze roku, o tej porze dnia (s.9):

Nie, kotku, ja muszę sama poćwiartować tę prostytutkę.
Choć dziękuję. Kochałam cię, gdy jeszcze byłeś
obietnicą ciebie, ale zanim ta obietnica
się ziści, muszę zupełnie sama
poćwiartować tę prostytutkę.

Niezaprzeczalnie silnie obecny w podmiocie utworów Bargielskiej jest także pierwiastek kobiecości. Być kobietą to u Bargielskiej kochać, tęsknić i zdradzać, ale też przede wszystkim znaczy to mieć prawo do lęku i niepewności, do pozornego otwarcia w miłosnym dyskursie, które można natychmiast zatrzymać drogą trywializującej ucieczki poza ramy klasycznej liryki miłosnej. Najbardziej charakterystyczne (i moim zdaniem najlepsze w warsztacie autorki Bach for my baby) są momenty (nierzadko jest to jedno słowo) nagłych przewrotów w utworach, które co ciekawe, często obudowane są wokół płachtą „normalności”, czegoś, co nie budzi żadnych kontrowersji. Dobrym przykładem jest np. łamanie sentymentalnych konwencji, do których zostaliśmy przyzwyczajeni w retoryce miłości, np.: „bo i tak nie ma/ ciebie beze mnie czy tam mnie bez ciebie” (Tysiąc żalów, s.19), „dlatego nigdy nie będziesz mój nawet jeśli piszę/ te tylko słowa, będąc na zawsze twoja” (Suknia barwy pogody, s.13), „Nie załączam buziaków, nie daję całusów, toczę wojnę na wszystkich frontach. Odpisz mi jak najszybciej” (Dwa lusterka, w tym jedno powiększające, s.18), czy momenty, w których sacrum przełamane zostaje przez profanum: „pewnie, przecież/ miałem zmartwychwstać, a nie odrodzić się/ z popiołów jak feniks, mówi Chrystus i jest naprawdę/pissed off na ten głupi Kościół” (Ona liczy na seks). 

Język Bargielskiej trudno jednoznacznie opisać i sklasyfikować. Dla mnie to taka mieszanina różnych rejestrów. To frazy nierzadko buńczuczne, ironiczne, nie obawiające się obnażenia prawdy i użycia „ostrego języka” np.: „ja zdejmę ciebie i wreszcie obejrzymy/ ten jednotaktowy domek w pieprzonej technologii/ sumikowo-łątkowej, czy jakiejś innej/ równie popieprzonej technologii,/ która zwycięża śmierć” (Ciaccona di Paradiso e dell’Inferno, s. 15) i balansujące między lirycznością, a wręcz potocznymi „odzywkami”, na które możemy sobie pozwolić jedynie w kontakcie z najbliższymi, np.: „Mąż mi mówi, żebym napisała wiersz o Bogu/ pod tym tytułem. Sam se napisz, mężu.” (Kolego, kolego, zostaw marginesik, s. 27).    

Przytoczony powyżej cytat, jak i fragment z wiersza 40 czarnych książek, który otwiera tomik: „do mnie już pisze wydawca, że jest ciekaw, jak to się skończy./ Trąbką listonosza się to skończy”, wskazują także na wspomnianą już wyżej chęć zachowania suwerenności. Zarówno podmiotu, jak i już bardzo konkretnie samej autorki, która opiera się wszelkim sugestiom i naporom, dbając o autonomię i zostawiając pisanie tylko i wyłącznie dla samej siebie. To kolejny punkt świadczący na korzyść tezy Bach (only) for my baby,  w którym tym razem baby zdaje się być sama Bargielska. 


Naszą miłością jest odległość
O miłości nie pisze się już jak dawniej – sentymentalnie i w pretensjonalnych, lirycznych uniesieniach. Bargielska pokazuje, że współcześnie trzeba inaczej. Ważne, że trzeba. Nie zatracając wyrazistej kobiecości Bach form my baby przedstawia miłość zawsze w połączeniu z pewną utratą (czasem nawet komicznie dosłownie – jak w wierszu Lejek, czyli lejek, s. 6):

So. to jest jego taniec godowy i żeby tylko
nie zepchnął jej z dachu, ale nawet jeśli ją zepchnie,
to będzie jej wina.
(…)
W sumie nawet
mogłaby chcieć spaść, ale nie czas po temu,
spadanie nie sprzyja rozmowie. 

To miłość, która ciągle się wymyka i pełna jest „wytrychów”, niedomówień, niepewności, chowających się w szczelinach wersu. Uczucie nawet jeśli pojawia się przywołane wprost, to jednak niemal natychmiast wzięte zostaje w pewien nawias, obrócone w żart, wytrącone ironicznym przekąsem, całkiem zanegowane lub objęte jakąś klauzulą, tak jak to jest np. w wierszu O dziewczynie, która spłonie w piekle (s. 20):

Gdy będziesz wciskał guzik, proszę, żebyś pamiętał,
że nikt cię tak nigdy nie kochał jak ja
i nikt tak bardzo jak ja nie pragnął być wolnym
w twoim obliczu. Po prostu miałam
swoje ograniczenia
.


Kolejność przypadkowa?
Bach for my baby nie jest zbiorem dokładnie uporządkowanym. Nie wymusza od czytelnika linearnego czytania „od okładki do okładki”. Właściwie utwory można dowolnie mieszać lub czytać tylko wybrane z nich. Jedynym wierszem, który może mieć swoje ustalone miejsce jest Inna róża (s. 35) – utwór zamykający tomik: 

Urodziłam niesamowicie piękną córkę, jej zęby,
jej włosy są jak z Pieśni nad Pieśniami. I sama
poczułam się piękna, dziękuję. Ale ona
to zupełnie inne piękno.
to jest piękno, które chcę chronić.
Gdybym miała jakieś swoje piękno, wstydziłabym się go.
zresztą pewnie mam jakieś piękno, faceci
nie lataliby tak za mną, gdybym go nie miała,
ale nie lubię swojego piękna, bo faceci
latają za nim. Piękno mojej córki
to co innego. Piękno mojej córki, tak uważam,
jest jedyną nadzieją
tego świata.

Myślę, że można uznać go za antytezę trzydziestu poprzedzających go utworów. W Innej Róży nie ma mowy o zacieraniu śladów, o przebłyskach niepewności.  Nie zastosowano żadnych wybiegów – autorka gra (chociaż chciałoby się powiedzieć, że  to właśnie jedyny utwór w całej książce, w którym tak naprawdę Bargielska w nic nie gra) w otwarte karty – jest to czysta, niezwykle intensywna afirmacja córki. To, co wyróżnia Inną Różę spośród pozostałych wierszy, to siła obecności, pojawiającej się w opozycji do odciskającej piętno we wszystkich pozostałych wierszach nieobecności i utraty. Monolog opowiada o bardzo konkretnej córce (dosłownie „z krwi i kości” – ma zęby i włosy) i stanowi zamkniętą całość. Piękno córki jest wyjątkowe, nie wymaga prób ucieczek od miłosnych deklaracji wyrażanych wyginaniem i deformacją ram dyskursu. Matczyna miłość ma być jedyną pewną, pozbawioną cieni i zawiłości. Jest przewróceniem porządku, który panuje w utworach ukazujących relacje kochanków. Ostatecznie, w Innej Róży czytamy, że piękno córki  jest „jedyną nadzieją tego świata”.

Bach only for my baby, ale możesz zostać
Bach for my baby jest tomem niezwykle intymnym. Odnoszę wrażenie, że Bargielska pisze te utwory dla siebie, żeby w porywie pozbyć się natłoku myśli. Może dzięki pisaniu udaje jej się przekazać coś, czego nie odważa się wypowiedzieć na głos? Czytelnik zostaje wpuszczony w przestrzeń poetycką trochę od niechcenia, trochę z obojętnością, choć – to ważne – z „przyzwoleniem na zerkanie”. Autorka nie prowadzi za rękę, nie podpowiada, w którą stronę powinna pójść interpretacja jej utworów. Bargielska po prostu „robi swoje”. To,  czy i jak odnajdziemy się w tym świecie, pozostawia nam samym.


JULITA PAPROTNA

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Cenimy Twoje zdanie, chcemy je poznać i będziemy bardzo wdzięczni za parę słów własnie od Ciebie. Nie krępuj się, pisz śmiało. Nie tolerujemy jednak komentarzy wulgarnych, nonsensownych, które niczego nie wnoszą. Takie komentarze będą usuwane.