PL EN O nas Facebook Twitter G+ RSS e-mail

palimpsest nr 8
ONLINE PDF
EPUB MOBI




















Numer 5 "palimpsestu"

Już jest! Właśnie się ukazał. Najnowszy numer czasopisma kulturalnego "palimpsest. pisane na nowo". Zapraszamy do zakładki "Aktualny numer", gdzie można podziwiać nasze najnowsze dzieło. Można też skorzystać z menu w prawym dolnym rogu. Do wyboru jest wiele opcji.

W tym numerze m.in. wizualność w kulturze współczesnej, nowomedialna odsłona jedzenia, związki gier komputerowych z literaturą. Ponadto teksty o filmach i książkach oraz prezentacja murali w Łodzi. Miłej lektury!

Numer dostępny również w formatach: pdf (goo.gl/1LIwFh) [6,3MB], mobi (goo.gl/ItZ7HH) [0,9MB], epub (goo.gl/wlnkb1) [0,7MB].

5 komentarzy:

  1. Komentarz do artykułu Kseni Hyli "Moja analiza jest dobra, bo jest moja, czyli jestę bogię w internetach".

    Komentarz został najpierw umieszczony na blogu "Przyczajona Logika, Ukryty Słownik", gdzie autorka pochwaliła się swoim tekstem.

    ***
    No dobrze, ale o czym właściwie jest ten tekst?
    Najpierw autorka skarży się, że nie może znaleźć, czytając pobieżnie, czegoś tam w recenzji filmu i musi używać Ctrl+f. Okazuje się, że szuka miejsca, w którym kończy się streszczenie akcji, a zaczyna recenzja. W czym jej ma pomóc Ctrl+f - nie mam pojęcia.
    Potem odwołuje się do tego artykułu:
    http://www.dwutygodnik.com/artykul/3301-pelnomocnictwa-recenzenta.html
    który, choć ciekawy, jest jednak zupełnie o czym innym - o tym, kim jest współcześnie (tj. w 20-leciu międzywojennym) recenzent i kto daje mu pełnomocnictwo do oceniania utworów (czytelnicy). Cóż, powołując się na ten dokładnie artykuł można udowodnić, że słuszność jest właśnie po stronie analizatorów: uprawnienia do oceniania tekstów dają im czytelnicy, zaś autorki (opka i artykułu) stoją po tej stronie, co przytaczani w tekście amerykańscy producenci filmowi, usiłujący zabronić publikacji w gazetach nieprzychylnych recenzji ich dzieł.
    Wyłowiwszy jednak z tekstu Stempowskiego jedynie informację, że współcześnie grono czytelników jest mocno zróżnicowane, autorka płynnie przechodzi do kwestii, czym jest analiza i dlaczego nasza twórczość blogowa taką nie jest. Co ciekawe, ten wywód zaczyna się od stwierdzenia, że "współcześnie, zwłaszcza w Internecie, trudno jest znaleźć kogoś na tyle kompetentnego, by przedstawił esencję analizy". Hm, czyżby to miało oznaczać, że reguł określających, czym jest "prawdziwa" analiza (tak jak przywoływane z lubością przez autorkę reguły określające budowę sonetu) - nie ma? A zatem nie można ich łamać... Niemniej, wbrew swoje początkowej tezie, autorka stwierdza, że "analiza coraz mniej przypomina samą siebie" i "analiza powinna wyglądać jak analiza... a obecnie nią nie jest". Głównym grzechem analizatorni okazuje się natomiast kopiowanie tekstu, oraz, oczywiście, "złośliwe, niemiarodajne, prześmiewcze komentarze". Co ciekawe, jako przykład podaje fragment, w którym komentarz nie był szczególnie złośliwy... (może dlatego, że te bardziej złośliwe odnosiły się do treści bardziej kontrowersyjnych... a autorka zapewne niekoniecznie chciała zdradzać się przed czytelnikami Uczelnianego Pisma z Tradycjami ze swym upodobaniem do pornoopek w świecie HP).
    Autorka zarzuca analizatorom, że kopiując teksty, korzystają z "luki w prawie". Tu oczekiwałabym odniesienia się do zjawiska fanfika i wykorzystywania postaci i świata stworzonych przez kogoś innego. Hę?
    Dalej następują narzekania, że analizatorzy są źli i nie przyjmują krytyki, a nawet reagują na nią atakiem i stwierdzeniami, że przecież nie piszą pamiętnika. Oraz autorka się dziwi: "Najdziwniejsze jest dla mnie przekonanie, że jeśli opowiadanie jest słabe i w swej strukturze go nie przypomina, to ich analiza również nie będzie przypominała prawdziwej analizy". Proszę, przypomnijcie mi, kiedy to ostatni raz wypomnieliśmy jakiejś aŁtorce braki w strukturze... Wypomina również to, że analiza nie jest konfrontowana z autorem. Otóż jest, autorzy są zawiadamiani, jeśli tylko istnieje taka możliwość (powiadomienie o Ustawce ukazało się na fejsbukowym fanpejdżu Vergithii) i mają możliwość konfrontacji, czego dowodzi choćby obfita dyskusja w komentarzach pod Ustawką.
    Zastanawiam się ponadto, czy czytelnik, który nie ma pojęcia o całej aferze, w ogóle zrozumie, o co w tym tekście chodzi, co to są właściwie te analizatornie, jakie opowiadania i co konkretnie wzbudza takie oburzenie autorki. Tekst, generalnie, słaby, ja bym go nie dopuściła do druku bez poważnych poprawek (jak właściwie ma się wstęp - pierwsze dwa akapity - do całej reszty?).
    A najśmieszniej się robi, kiedy sobie przypomnimy, O CO ta cała afera i JAKIEGO tekstu autorka broni jak lwica własną piersią...
    ***


    OdpowiedzUsuń
  2. Ciąg dalszy, bo ucięło;

    Kilka wyjaśnień, bo przypuszczam, że czytelnicy Palimpsestu niekoniecznie muszą wiedzieć, o co chodzi z tymi analizatorniami. Otóż istnieją blogi, które zajmują się wyszukiwaniem złych i bardzo złych opowiadań (opek) w internecie oraz rozkładaniem ich na czynniki pierwsze, ze złośliwymi komentarzami, punktującymi wszystkie błędy i absurdy.
    Przykłady analizatorni:
    http://przyczajona-logika.blogspot.com
    http://niezatapialna-armada.blogspot.com/

    Tak się złożyło, że ekipy dwóch wyżej wymienionych analizatorni wspólnie zajęły się pewnym bardzo złym pornograficznym opkiem o Harrym Potterze... Ciekawych szczegółów zapraszam na powyższe blogi (wyszukajcie hasło "Pupuś, do nogi!, czyli jak przestałem się bać i pokochałem Voldka" oraz dwie kolejne części tekstu). Autorka artykułu, jako że jest fanką tego opowiadania, postanowiła go więc bronić... :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bronienie tak obrzydliwego, ohydnego oraz (ORAZ!) grafomańskiego tekstu normalnemu człowiekowi nie mieści się w głowie. A co do artykułu, dziwię się bardzo Redakcji, że puściła go do druku w takiej formie. Ja wiem, że czasopismo studenckie to nie "Polityka", ale wydawać by się mogło, że dążycie do jakiegoś akceptowalnego poziomu? Tymczasem za ten artykuł polonistka w liceum wrzepiłaby jedynkę - dlaczego, koleżanka już wyżej wypunktowała.

      Usuń
    2. Nie trzeba znać się na analizatorniach - wystarczy odnaleźć tekst, który "zainspirował" szanowną dziennikarkę do wyprodukowania artykułu, przeczytać go, przeczytać dyskusję w komentarzach, a następnie artykuł. Wniosek nasuwa się sam: autorka artykułu nie zrobiła żadnego researchu - świadczy o tym fakt, że kompletnie nie ma pojęcia o podstawowej idei działania podobnych analizatorni. Nie potrafi wytłumaczyć czytelnikowi (który, jak mnie zawsze uczono, może być całkiem zielony w temacie, dlatego zawsze należy mu zapewnić konieczną do zrozumienia treści wiedzę podstawową w danym zakresie, aby później przejść do konkretów - wyjątkiem jest sytuacja, kiedy piszemy cykl tematyczny, NOALE aspirująca dziennikarka powinna takie rzeczy wiedzieć), na czym polega analizatornia i analizowanie w Internecie, dlatego, pozwolę sobie użyć takiego słowa, bezczelnie przeskakuje ten temat, maskując go filozoficznym wstępem bez zupełnego związku z tematem, po czym przechodzi do krytyki pt. "analiza nie przypomina analizy... bo nie". Idźmy dalej: definicja analizy? Ale po co? Autorka stwierdza, że w Internecie trudno o specjalistów z dziedziny analizy. No dobrze, nie ma ich w Internecie, ale gdzieś są, skoro dziennikarka powołuję się na jakąś nieprzytoczoną - po raz kolejny - do wiadomości czytelnika definicję analizy. Dlaczego uważam, że, chociaż jej nie przytacza, to na jakąś się powołuje? To proste: z czymś tę internetową analizę porównuje. A przynajmniej tak by się wydawało... Cały problem sprowadza się do tego, że analiza jest zła, bo nie przypomina analizy, ALE nie otrzymujemy żadnych argumentów na poparcie tej tezy. Jakie cechy winna posiadać internetowa analiza, by zasługiwać na to miano? Czy istnieje jakaś definicja spoza internetu, którą można by się wesprzeć, będąc analizatorem? Czy analiza powinna by tworzona tylko i wyłącznie przez osoby o odpowiednim, oficjalnie potwierdzonym wykształceniu, by mogła być analizą nazwana? Czy ilustrowanie jej memami internetowymi lub gifami w jakiś sposób odbiera analizie jej podstawową rolę? W sprzeczności z jaką dokładnie zasadą analizowania to stoi? Argumenty, zakrzyknę raz jeszcze, argumenty!
      Szanowna redakcjo pisma "Palimpset" - artykuł, który dopuściliście do publikacji nie zawiera żadnych argumentów, nie wprowadza czytelnika w kontekst sytuacji, aby zrozumiał, skąd się biorą te, skądinąd bardzo osobiste, żale autorki. To nie jest artykuł. To tekst, który został wyprodukowany w obronie zanalizowanego internetowe pornofanfiction z uniwersum Harry'ego Pottera - zresztą, wiedza autorki artykułu na temat, o którym pisze, nie wykracza poza tę jedną analizę i jedną analizatornię. Mam nadzieję, że nie uznanie tego komentarza za "wulgarny, nonsensowny, nic nie wnoszący", ponieważ starałam się jak najlogiczniej (i najspokoniej) wytłumaczyć, dlaczego nie jest to tekst merytoryczny. Zresztą, koleżanki wyżej wytłumaczyły to w podobny sposób. Pozdrawiam serdecznie.

      Carly

      Usuń
    3. *internetowego i *uznacie - przepraszam za błędy.

      Carly

      Usuń

Cenimy Twoje zdanie, chcemy je poznać i będziemy bardzo wdzięczni za parę słów własnie od Ciebie. Nie krępuj się, pisz śmiało. Nie tolerujemy jednak komentarzy wulgarnych, nonsensownych, które niczego nie wnoszą. Takie komentarze będą usuwane.