PL EN O nas Facebook Twitter G+ RSS e-mail

palimpsest nr 8
ONLINE PDF
EPUB MOBI




















Moje okładki Andrzeja Krajewskiego (recenzja)

Kiedy złapałem album Moje okładki Andrzeja Krajewskiego po raz pierwszy, pomyślałem (pominę niecenzuralne słowa): „coś niesamowitego!”, choć nawet nie zdążyłem go otworzyć. Obwoluta, okładka, a przede wszystkim intensywny zapach farby i papieru zmusiły mnie do zawieszenia tego, co akurat robiłem. Nie mogłem dłużej czekać. Musiałem zajrzeć do środka.

Od razu zdałem sobie sprawę, że czeka mnie niebagatelna trudność. Bo jak zrecenzować książkę, która zawiera reprodukcje okładek innych książek, plakaty i inne rysunki? Pomijam już utartą i nieco wyświechtaną zasadę, by książek nie oceniać po okładce. Po prostu uświadomiłem sobie, że powinienem w głównej mierze omówić dzieła Krajewskiego, bowiem to one są treścią tej publikacji. 

Tutaj nie można postąpić inaczej, tu trzeba wręcz oceniać okładki, a nawet nie tyle oceniać, co je doceniać. Przeglądanie albumu Moich okładek przekonuje do tego, by zwracać większą uwagę na okładki książek i ich twórców. By oglądać je nie z powodu ich marketingowej funkcji, ale przede wszystkim z powodu artystycznego wyrazu. Dzieła Krajewskiego nie są wabikami w pełnym tego słowa znaczeniu. O ile przyciągają uwagę, o tyle również są jakością samą w sobie, mówią wprost: „spójrz na mnie, zatrzymaj na mnie spojrzenie”. I to powinien zrobić widz/czytelnik, który chce podziwiać rysunki Krajewskiego.

Owo zawieszenie uwagi, zatrzymanie przy poszczególnym dziele jest konieczne do pełniejszego zrozumienia. Przyzwyczajeni do szybkiej zmiany obrazu (informacji) w dobie „bomby megabitowej”, jak by to określił Lem, trudno poświęcić odrobinę więcej czasu nad jednym, konkretnym zagadnieniem, nad jednostkowym obrazem, który odsłania się i odkrywa swoje sensy dopiero z czasem.

Co ciekawe, perspektywa oglądania tylko i wyłącznie okładek, bez zaglądania do treści książek, daje nam zupełnie inną sytuację percepcyjną. Oto przed nami prezentuje się zbiór książkowych strojów, następuje więc istna rewia mody literatury (nawet jeśli to literatura fachowa, specjalistyczna). Mamy przed sobą tylko okładkę, tytuł, nazwisko autora, nic więcej. Zupełnie jak przed witryną księgarni, nie dowiemy się, co jest w środku, póki nie zdecydujemy się wziąć książki do ręki.

A wzięcie Moich okładek to niesamowita przygoda. Mimo że większość reprodukcji to okładki książkowe czy prasowe, to również plakaty udowadniają, że nie należy przechodzić obok nich obojętnie, zerknąć na potrzebne informacje i zapomnieć. Tutaj liczy się szata graficzna, jest ona bardzo ważna, a tym ważniejsza (co łatwiej zrozumieć), jeśli weźmiemy pod uwagę, że wydarzeń, miejsc czy ludzi, do których odsyłają, już nie ma (w sensie ich aktualnego wymiaru). Mimo to, plakaty wciąż istnieją, trwają, można je podziwiać i delektować się ich wizualnością. Czy podobnie jest (lub będzie) ze współczesnymi plakatami? Co po nich zostanie za te kilka lat, poza pozaklejanym słupem ogłoszeniowym lub stosem makulatury?

Przeglądając kolorowe i pop-artowe rysunki Krajewskiego dochodzę do prostego wniosku: sztuką jest zaprojektowanie okładki, gdzie proste linie czy kolorowe figury odpowiednio wypełniają tę niewielką przestrzeń. Współcześnie okładki wydają się być przeładowane barokową ornamentyką, wielością detali, mnóstwem niepotrzebnych ozdobników, które bardziej przytłaczają, niż zachęcają do patrzenia. Dlatego może nie powinno dziwić na przykład to, że gdy Karpowicz wydał Sońkę, to zwracano uwagę, że projekt, który wykonali Przemysław Dębowski oraz Wojtek Kwiecień-Janikowski jest ascetyczny i prosty (w rozumieniu: nietypowy).

Dzisiejszy odbiorca przyzwyczajony jest do czegoś innego. Nie powinno dziwić, dlaczego okładki Krajewskiego są niemal nieznane, skoro większość z nich to okładki pozycji technicznych, specjalistycznych z dziedzin rolniczo-przemysłowych. Jednakże widać w nich precyzję i świadomość twórczą autora. Są bardzo sugestywne, ilustracyjne, trudno byłoby nie poznać treści danej książki, nie znając jej tytułu. To także bardzo ważne.

Jestem pełen uznania dla Tytusa Klepacza za skompletowanie tak sporego i wartościowego zbioru prac Krajewskiego. Pełen uznania również dla Ha!artu, za wydanie książki w tak dobrej jakości, w której matowe, sztywne kartki są bardzo wygodne i przyjemne w odbiorze. Czuje się, że ma się do czynienia z albumem, a nie broszurą wystawową, która nie przetrwa nawet tygodnia. Tutaj wszystko jest w jak najlepszym stanie i nie straszy błyszczącymi, ciężkimi kartami.

Naprawdę warto zajrzeć do Moich okładek, choćby z ciekawości. Zwłaszcza, że wbrew pozorom, cena nie jest wygórowana i spokojnie można sobie na ten album pozwolić. Tym samym chciałbym jeszcze na koniec podziękować Korporacji Ha!art za przesłanie egzemplarza recenzenckiego.

AUTOR: Andrzej Krajewski
TYTUŁ: Moje okładki
REDAKCJA: Tytus Klepacz
WYDAWCA: Korporacja Ha!art
GDZIE I KIEDY: Kraków 2014
ISBN: 978-83-64057-55-7
LICZBA STRON: 240


Recenzja oraz wiele innych ciekawych tekstów do przeczytania w grudniowym numerze "palimpsestu". Zapraszamy do lektury! Tekst ukazał się również na stronie Korporacji Ha!art.

MICHAŁ WILK