PL EN O nas Facebook Twitter G+ RSS e-mail

palimpsest nr 8
ONLINE PDF
EPUB MOBI




















Jakub Żulczyk, Zrób mi jakąś krzywdę [recenzja]

Życie jak program, jak pieprzona gra wideo, jak pokonywanie poszczególnych levelów, gdzie napotykasz kolejnych wrogów i kosmitów spadających z nieba. Tak określiłbym tę książkę, a nawet więcej: to jak haluny, jak zwidy, majaki, deliria alkoholowe i narkotykowe, jak półsen, z którego nie możesz się wybudzić ani otrząsnąć, to jak ślizganie się po ledwo zamarzniętym lodowisku, albo brodzenie w płytkiej kałuży, gdzie umierają starcy, topią się prostytutki, gdzie narkomani myją igły i strzykawki, gdzie pływają niedopalone blanty, pety, czyjeś zasrane gacie.

To trochę jak wszystko i nic w jednym, jak wersja demo udająca wersję deluxe, z dodatkowym pakietem kodów i tajemnych drzwiczek w poszatkowanej cyberprzestrzeni, cyberczasie, cyberżyciu, to jak zarzygane spodnie po jakimś grillu czy ognisku, na którym zjadłeś więcej kiełbas i wypiłeś więcej piwa, niż kiedykolwiek miałeś okazję. Odraża cię i fascynuje zarazem, odpycha, ale i przyciąga. To jak seks analny, chciałbyś spróbować, ale boisz się tego wychodzącego gówna, tego momentu spotkania, tego co może się stać, jeśli nie będziesz za bardzo uważał.

Tylko że miejscami to wszystko brzmi jak gdakanie, ględzenie, niczym nieumotywowane nawijanie bez końca, jakby się miało darmową taryfę na nielimitowane rozmowy i smsy. Dialog. Pauza. Monolog wewnętrzny jak lawina skojarzeń. Pauza. Monolog. Kolejne odkrycie. Przełomowe, wiekowe, czyste jak amfa w gabinecie lekarskim. Znowu dialog. I tak rozmawiają ze sobą, jakby mówili trochę do siebie, a trochę obok, nie trafiając w przewody uszne, kanały mózgowe, zwoje i inne receptory nerwowe, jakby nie mogli wycelować, choć z grubsza to im się udaje. Tak samo Żulczykowi, też się udaje, czasem. Trafi, nawet za trzy punkty, a czasem nawet spod własnego kosza. Ale co z tego, skoro pod tym natłokiem porównań, metafor wyciętych z kolorowych pisemek, z wideoklipów z MTV, z gierek i piosenek, a nawet z książek, można się udusić, ugrzać i upalić, ugotować jak w garze intertekstualności, w którym aż kipi. W końcu to wszystko wylewa się lepką i cuchnącą pianą. Smaży na ogniu jak mleko i cuchnie, ale też smakuje, w końcu czymś człowiek musi oddychać, coś jeść, coś pić, by móc coś zwracać i wydalać. Nigdy niekończący się łańcuch akcji i interakcji.

W pewnym momencie miałem wrażenie, że Żulczyk to druga Masłowska, że to jakaś jej kopia, zwykłe ksero, odbite pośpiesznie przed zajęciami, kolejne wcielenie, tyle że męskie. I kto wie, może niewiele się mylę, choć możliwe też, że Żulczyk to brat Masłowskiej, ale przyszyty na tyle, że ta łata ledwo trzyma się reszty materiału. Taki rodzinny patchwork. Niedaleko pada jabłko od jabłoni, niedaleko też pada blant od rzucającego go małolata. Może Żulczyk pożałował Masłowskiej, swojej rówieśnicy, która jako gówniara napisała książkę i dostała za nią Nike, podczas, gdy Żulczyk zapierdalał po korytarzach UJ. Może, kto wie.

Zrób mi jakąś krzywdę jest jak gra z jednym życiem, z tendencyjnym scenariuszem, gdzie postacie próbują się zbuntować przeciwko systemowi, przeciwko programowi, przeciwko zapleśniałemu informatykowi, które je wymyślił, ale nie da się, po prostu się nie da. Poruszają się i mówią, choć nie robią nic i nie mówią nic, czego naprawdę chcą. Są jak komputerowe kukły, w które należy włożyć odpowiednie kwestie, by wszystko szło dalej. A potem reset i znów wracamy do gry. Gra bez opcji „save” ani „spróbuj ponownie”. Raz włączona trwa. Musisz ją przejść, musisz grać, musisz wygrać.

Na końcu i tak happy and, jakby w tej rozkisielowanej rzeczywistości nie było miejsca na brutalność i smutek, poza chwilami, w których z kieszeni może wypaść paczka prezerwatyw, jak wtedy, gdy podgląda się pieprzących się aktorów porno, czy rozbijania nosa jakiemuś kolesiowi, który jest skończoną cipą. Ale to nie o to chodzi, nie ma być realnie, tylko sztucznie, jak w grze właśnie, ma być nierzeczywiście, nielogicznie, jak najmniej poukładanie. Alegoria świata, w którym nie wiadomo, co jest grane? Alegoria postmoderny? Pewnie tak, ale na końcu i tak jest wszystko jedno…

Warto sobie zaglądnąć, przeczytać, przewertować nawet. Zobaczyć z czym się to je i czym rzyga, przy jakim akompaniamencie smakuje najlepiej. Warto, choć nie warto nazywać tego dziełem. Po prostu książka, może nieco inna, ale książka. Dobra książka. I nawet dużo mówi o nas i o świecie, który kręci się wokół, ale tak naprawdę ledwo trzyma się kupy. Rozchwiany, rozdygotany, pełen niewiadomych i nierozwiązanych równań, pełen niedociągnięć i bluskrinów. Życie jak migający napis „Error”, przy którym nie pomoże prosta kombinacja klawiszy Ctrl+Alt+Del. Życie nie jest jednak grą z opcją „zapisz” i „spróbuj ponownie”, życie nie jest programem, nawet jeśli wydaje się mdłym harlekinem lub filmem, do którego scenariusz napisał trzylatek.

A teraz log out, pora zamknąć system, zamknąć oczy i pomarzyć o czymś innym…

AUTOR: Jakub Żulczyk
TYTUŁ: Zrób mi jakąś krzywdę... czyli wszystkie gry video są o miłości
WYDAWCA: Lampa i Iskra Boża
GDZIE I KIEDY: Warszawa 2006
ISBN: 8389603381
LICZBA STRON: 324

MICHAŁ WILK

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Cenimy Twoje zdanie, chcemy je poznać i będziemy bardzo wdzięczni za parę słów własnie od Ciebie. Nie krępuj się, pisz śmiało. Nie tolerujemy jednak komentarzy wulgarnych, nonsensownych, które niczego nie wnoszą. Takie komentarze będą usuwane.