Minął kolejny miesiąc. Grudzień. Szybki, wesoły, kolorowy i rozświetlony. Świąteczne luminacje sprawiły, że Łódź stała się bardziej przyjazna i ciepła – odwrotność wprost proporcjonalna do spadku temperatury.
fot. Łucja Cymkiewicz |
Jarmarki świąteczne ustawione w najbardziej popularnych miejscach miasta. Barwne produkty o zawyżonych cenach, rękodzieło, gadżety typu : narzędzia z czekolady, które wyglądały jak prawdziwe (serio). Wszyscy uśmiechnięci, mimo że opatuleni po czubki nosów. Każdy świadomy (tak zakładam) konsumpcyjnego wymiaru Świąt. Każdy dobrowolnie oddający się świątecznemu zamieszaniu. Większość z radością.
Ja także. Mimo, że w listopadzie zaraz obok zniczy szybko pojawiły się ozdoby choinkowe, mimo cen skaczących w górę tylko dlatego, że klienci szturmem atakują sklepy, mimo akcji typu „ciężarówka coca-coli” i tej całej komercyjnej szopki, lubię ten czas. Naprawdę. Uwielbiam kupować prezenty. Staram się to robić wcześniej. W tym roku, dzięki pierwszej (skromnej co prawda, ale to nic) wypłacie, mogłam kupić upominek dla każdej ważnej dla mnie osoby. Pod rodzinną choinką w efekcie znalazło się więcej prezentów niż kiedykolwiek wcześniej.
Przestałam być „cudzoziemką w mieście Łodzi” w tym sensie, że zatraciłam poczucie odrębności. Specyfika miasta w okresie grudniowym stała się taka jak wszędzie – świąteczna. Równie dobrze w tym czasie wszystkie miasta w Polsce mogłyby stracić swoje nazwy i granice, i być jedną, wielką całością.
Biegałam więc za kartkami świątecznymi dla znajomych - wybrzydzałam, wybierałam te najbardziej sympatyczne i przepłacałam za nie grubo (w znanej sieci książkowo-muzycznej. Na pewno wiecie, o który sklep chodzi). Wypisywałam je później kolorowymi cienkopisami, naklejałam znaczki i biegłam na pocztę mimo deszczu, zimna i zmęczenia po dniu pracy. Mało tego! Biegłam z radością wyobrażając sobie, że sprawię znajomym, tym małym gestem, przyjemność. Siedziałam też długie godziny na stronach sklepów internetowych szukając trafionych prezentów. Szukałam, kupowałam, później spieszyłam się, żeby je odebrać, bo kurier przyjeżdżał zwykle w porach, gdy akurat nikogo w mieszkaniu nie było (ale muszę przyznać, że pracowali też w weekendy i nigdy nie było problemu z tym, żeby przyjechali chwilę później lub poczekali, także szacun). A później pakowałam, stroiłam – sami wiecie. I wszystko z bananem na mordeczce, od ucha do ucha! To jest właśnie ta hasłowa, magia świąt! Przekazywanie czegoś od siebie. Nie chodzi nawet tak bardzo o samą rzecz, a o czas, zaangażowanie, zainteresowanie. To wszystko składa się na odpowiednie przygotowania do Świąt. To dla mnie prawdziwy wymiar grudniowego szaleństwa, któremu w całości się oddaję. (Wierząca nie jestem.)
A jak cudowny jest powrót do domu! Coś wspaniałego, gdy przyjeżdżasz, czujesz zapach przygotowanych potraw, widzisz świecącą choinkę i odganiasz od niej kota, który koniecznie chce bawić się czerwoną bombką wiszącą wysoko i żadna inna nie wchodzi w jego mniemaniu w grę. Wspaniale jest spotkać się z rodziną, także tą, która na co dzień mieszka w odległym miejscu. (Nie wiem jak u Was, ale moje święta są zawsze pełne ludzi.) I oczywiście z przyjaciółmi, których na co dzień, w Łodzi, bardzo brakuje.
A powrót do Łodzi? Powrót wiązał się u mnie z wielkim poczuciem straty. Czułam, że ten cudownie spokojny i radosny czas dobiega końca, a ja znów będę daleko. Z ciężkim sercem wsiadałam do pociągu. Maksyma pt. „Takie jest życie” kompletnie do mnie nie przemawia. Chciałabym zatrzymać czas i żyć tak, jak w ciągu tego świątecznego tygodnia.
Za oknem znów widzę miasto. Naprzeciwko mam blok – nowy, częściowo zagospodarowany mieszkaniami, częściowo apartamentami. Światła okien rozweselają trochę widok. Ulica biegnąca pod balkonem nie jest ruchliwa. Korzystają z niej mieszkańcy osiedla, czasem przebiegają nią koty. Jeden z nich, biało-łaciaty, przypomina mi trochę mojego kota, który został w domu z rodzicami. Mam ochotę go złapać i przygarnąć, ale wiem, że jest czyjś. Dwie dziewczynki często go szukają. Często i głośno, biedny kot musi mieć problemy ze słuchem przy takiej częstotliwości… (Nie dziwię się, że nie chce z nimi wracać).
Koty przebiegają, czmychają pod samochody, chowają się w tylko sobie znanych miejscach a ja patrzę na to, i im zazdroszczę. Tego, że mają w tym mieście swoje ścieżki. Mam nadzieję, że z biegiem czasu ja także odnajdę swoje. Tego sobie życzę w Nowym Roku…
ŁUCJA CYMKIEWICZ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Cenimy Twoje zdanie, chcemy je poznać i będziemy bardzo wdzięczni za parę słów własnie od Ciebie. Nie krępuj się, pisz śmiało. Nie tolerujemy jednak komentarzy wulgarnych, nonsensownych, które niczego nie wnoszą. Takie komentarze będą usuwane.